niedziela, 1 września 2013

ROZDZIAŁ 2

- Piłem w Spale, spałem w Pile i to jak na razie tyle heeeej – zaintonował Ignaczak, a autokar rozruszał się natychmiast i po polskiej, wyboistej drodze przetoczyło się chóralne – Hoo heeej!
Wprost nie mógł tego słuchać. No i trochę kręciło mu się w głowie od duchoty wewnątrz i spiekoty na zewnątrz blaszanej puszki, jaką tłukli się w kierunku, którego żaden z pasażerów nie potrafił jednoznacznie określić. 
- Zjadłbym...
- Sorbet truskawkowy z bitą śmietaną, czekoladową posypką i parasoleczką – wygłosił jednym tchem Winiarski, nadal kiwając głową w rytm muzyki płynącej w jego słuchawkach.
- Albo...
- Naleśniki z bananami i czekoladą – Kubiak rozłożył się wygodniej na swoich fotelach, kopiąc w siedzenie Ruciaka – Bez parasoleczki, panowie, ale z wiórkami kokosowymi i zimnym sokiem pomarańczowym w zwykłej szklance. Jak w amerykańskich filmach.
- Ewentualnie pierogi. Takie prawdziwe polskie pierogi ruskie. Jak wrócę do domu...
- Pizza. Włoska, oryginalna z podwójnym serem i świeżutkim sosem pomidorowym. 
- Pizzę będziesz sobie wpieprzał od przyszłego sezonu ile będziesz chciał, makaroniarzu. 
- Ty możesz najwyżej matrioszki malować.
- Tak, do niedawna to była twoja fucha, Antonio – nie było w tym żadnych złośliwości. Uśmiechali się do siebie, podśmiewali z własnych defektów i lubili najzwyczajniej na świecie. Byli w niemal identycznej sytuacji, wychowankowie jednego z polskich klubów, jedni z najlepszych w swoim fachu zamienili się zwyczajnie miejscami. Kurek i Winiarski.
- A ty ZB9? – zapytał rozanielony Krzysiek, kamerą celując w atakującego reprezentacji Polski – Co byś zjadł?
- Ja to bym się napił – rzucił ze śmiechem Zbyszek.
- A czegoż byś się napił, Zbyszku? – padło następne pytanie, tym razem jawnie prowokujące. 
- A jak myślisz?
- Ja nie myślę.
Może to była prawda. Ale on- Ruciak, napiłby się kawy. Jakiejkolwiek kawy, bo nie zmrużył nawet oka w tym pudełku wariatów. Nie musiała być jak ze Starbucksa, absolutnie nie. Mogłaby być nawet taka prosto z torebki. Taki beznadziejny muł, prawie bez smaku, ale mdły do oporu. Żeby nosił nazwę kawy. Wtedy wszystko byłoby w porządku. Koledzy przekrzykiwali się w coraz to wymyślniejszych propozycjach jedzenia. Usprawiedliwiał ich w duchu, bo takich dań nie mogli się spodziewać ani tam, gdzie jechali, ani w podróży. Do domu mieli wrócić dopiero za jakiś czas. Tak naprawdę bez przerwy myśleli o domu, nawet gdy myśleli o pracy. Wizja miłego, spokojnego domu wypełnionego czy to głosem żony, dziewczyny czy rodziców, a może nawet dzieci, trzymała ich wszystkich przy życiu. Jego również. To było jedynym przejawem normalności w towarzystwie tych ludzi.
- Za 15 minut postój na parę minut – ktoś więc myślał tak jak on. A właściwie tym ktosiem był sam Andrea Anastasi, któremu też zamarzyła się przerwa na kawę. Rucy był mu wdzięczny.
- Jaki chcemy pokój? – zaczepił go Zbyszek – Pomijając, że wszystkie są takie same.
- Jaki wybierzesz – takiej odpowiedzi widocznie ZB9 oczekiwał, bo klasnął w dłonie i wybrał się na sam początek autokaru, w celu przeprowadzenia rozmowy o standardach pokoi.
***
W zestawie z kawą kupił gazetę. Nie wiedział nawet jaką, po prostu pierwszą lepszą z brzegu. I gdy tak sobie spacerkiem szedł w kierunku swojego przeznaczenia, to znaczy w stronę, gdzie przed chwilą zniknęła grupka siatkarzy, bez ostrzeżenia zakręciło mu się w głowie, a że nie miał się czego chwycić, zwyczajnie rąbnął o ziemię aż kamienice podskoczyły. Oczy raczył otworzyć dopiero, kiedy już usadzony na ławce dostał w twarz połową butelki wody o smaku pomarańczy. 
- Więc pan żyje – odetchnęło jakieś dzieciątko i powachlowało się ogromnym szarym segregatorem – A myślałam, że pana zabiłam.
- Pani? – odwrócił głowę, wzrok kierując na drugi brzeg ławki, gdzie siedziała niziutka blondyneczka z bluzką zalaną drugą połową butelki wody. 
- Jak pan zemdlał...
- Ja zemdlałem?!
- i chciałam pana przetransportować z takim jednym facetem, który już sobie nawiał, bo był umówiony i nie mógł się spóźnić, powiedział, że to jego pierwsza randka z tą dziewczyną a ja to rozumiem, więc ładnie podziękowałam i poszedł. No więc jak pana transportowaliśmy na ławkę, a to było naprawdę trudne przedsięwzięcie, bo na boisku wygląda pan na niziutkiego, więc co to by był za problem gdyby okazało się, że pan rzeczywiście taki nizutki, a jednak to był problem i... w czasie tego transportowania spadł panu na głowę mój segregator. Wie pan, szłam właśnie do pracy, a pan fiknął mi praktycznie przed nosem, to musiałam pomóc, rozumie pan?
- Rozumiem – od samego gadania tej dobrodusznej istotki rozbolała go głowa – Widziała pani moją... kawę?
- Owszem. Rozlał ją pan na środku rynku. Dobrze, że ma pan czarną koszulkę, może się dopierze. Ale mogę skoczyć i kupić panu drugą, jeśli pan chce.
- Nie, dziękuję. Którą mamy godzinę?
- Ooo. Siedzi pan tu zaledwie 10 minut. Nigdzie się pan nie spóźni, widziałam pana kolegów, przechadzali się niedaleko stąd jakieś 5 minut temu. I proszę, telefon panu wypadł – podała mu komórkę (nieco obitą na brzegu) oraz pomiętą gazetę, którą wcześniej kupił. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, ale nagle jakby sobie coś przypomniała – No i zalecałabym nie nosić przy sobie drogich aparatów, a już na pewno nie zostawiać ich na ladzie lokalu, gdzie kupuje pan kawę. Musiałam poczekać aż się pan ocknie, bo by pana okradli w końcu. Raczej nie polecam rynku jeśli chodzi o udawanie martwego.  
- Dziękuję – westchnął z ulgą, przyjmując również swój aparat – jak mógłbym się odwdzięczyć?
- Właściwie nie mam czasu na odwdzięczanie się i inne takie. Bardzo mi miło, że pan o to zapytał. To bardzo dobrze o panu świadczy... ale... Jestem spóźniona o prawie pół godziny. Wybaczy pan, ale muszę iść do pracy. Pracuję tam dopiero trzeci tydzień. Spóźnienia takie jak to, nie są w mojej pracy zbytnio tolerowane. Powodzenia.
Tyle ją widział. I miał świadomość, że nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Trudno mu było uwierzyć, że istnieją jeszcze tacy ludzie. Bezinteresowni. Nie chciała nawet autografu. Boże, co się dzieje z tym światem, jeśli nie chciała nawet autografu? Zniknęła pomiędzy wiekowymi kamieniczkami. W miejscu gdzie siedziała, leżała pusta butelka po wodzie smakowej i cienka teczuszka z dokumentami. Wiedział, że nie dogoni tego gadatliwego blond dzieciątka, przygarnął więc teczkę i postanowił wysłać ją przy byle okazji.
***
Tak jest już i ten, będzie lepiej.
 Rok szkolny to sezon rozkwitu opowiadań, więc pozdrawiam, żegnam się i zapraszam za dwa tygodnie :)

4 komentarze:

  1. Ja Ci dam 2 tygodnie, kurwa.
    jutro następny :D *_*

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się to poczucie humoru, które tutaj sobie jest, ale jest w tym swoim byciu takie nienachalne. I podoba mi się ta gadatliwa blondynka, która tak pięknie się zachowała i zastanawia mnie, czy jeszcze się z Ruciakiem spotka (mam nadzieję, że tak, bo to ich "spotkanie" było urocze xD). I ten rozdział też mi się podoba, nawet bardzo. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh god, to było ... słodkie! Świetne! Z nutką dobrego humoru! Ojej, uwielbiam Ciebie i tę historię! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie mi się podoba to zestawienie blond dzieciątka mówiącego do Rucka na 'pan' z wiekiem owego stworzonka, który wcale nie jest już taki przedszkolny.
    A Kawka się dopierze. Z czarnego się wszystko dopiera. Oprócz wybielacza, wiem to na pewno. Bo od wybielacza czarne robi się czerwone, nie wiedzieć czemu.
    Pozdrawiam.
    [kignaczak]

    OdpowiedzUsuń