Nie uśmiechało mu się to jednak wcale. Nie dla niego takie
wygłupy, listy, kartki, Bóg wie co jeszcze. Mógłby wysłać jej autograf,
jakiegoś kwiatka, a dodatkowo te popieprzone dokumenty, które być może
specjalnie zostawiła na ławce. Potem jednak przypomniał sobie jej sposób bycia
i stwierdził jednoznacznie, że to niemożliwe. Po prostu była roztrzęsioną,
nieogarniętą blondyneczką, która wyglądała na lat niecałe 20, a która widocznie
musiała już jakąś poważniejszą szkołę skończyć, skoro ganiała po mieście z
teczkami i segregatorami pełnymi dokumentów. No i uratowała mu dupę przed
obrabowaniem, może gwałtem, chociaż cholera jedna wie co ona miała na myśli,
mówiąc, że nie poleca udawania truposza na rynku. Drugiej kawy nie kupił,
chociaż tę pierwszą ledwie mlasnął. Telefon, który trzymał w dłoni, zawibrował.
„Żona” pierwsza myśl.
„Ta mała wariatka spisała jego numer i teraz będzie do niego
wydzwaniać” druga myśl.
Każda niesłuszna. To dzwonił Zibi, żeby poinformować, że
żaden z trenerów nie ma pojęcia jak wyglądają i gdzie będą te ich pokoje. I że
lepiej kupić jakieś karimaty, bo może będą spać pod drzwiami hotelu, a i to jak
dobrze pójdzie. Zignorował.
Zajrzał do teczuszki swojej wybawczyni, wcześniej dwa razy
sprawdzając czy ona- strażniczka jego duszy i ciała przez 15 minut, kiedy był w
dość nieciekawym stanie, sama go nie okradła, chociaż przed tą kradzieżą
ostrzegała. Nic nie zginęło. Wręcz przeciwnie- nawet przybyło. Było o jedną
rzecz za dużo w jego spacerowym ekwipunku- rzeczą tą była teczuszka.
Po chwili nie widział już żadnego problemu. Była tam
wizytówka wpięta tysiącem zszywek, co z miejsca przypisał swojej obrończyni.
GABRIELA WIERZBIŃSKA głosiła wizytówka. Adres biura, e-mail, telefon. Wszystko
podane jak na tacy. Rozejrzał się jakby z nadzieją, że nigdzie nie będzie
musiał pisać czy dzwonić, ale znajomej postaci nieznajomej nie zauważył.
Westchnął ciężko, spojrzał na plamę po kawie na czarnej koszulce, zebrał swoje
rzeczy i ruszył w stronę parkingu, na którym powinien stać autokar.
Słowo ‘powinien’ było bardzo odpowiednie. Dlatego, że go tam
nie było. Kosok siedział na krawężniku zajadle wachlując się ulotką. Oprócz
niego był jeszcze Jarosz, ale Rucy w sumie nie potrafił określić co ten
delikwent wyprawia, więc go olał i umieścił swoją osobę na krawężniku obok
Grześka. Siedzieli we trzech milcząc. Kosok dalej wachlował się ulotką, teraz
nawet było widać jaką- zieloną, z Plusa. Jarosz przestał sprawiać wrażenie
opętanego i dzwonił do żony, więc Michał też stwierdził, że zadzwoni. Potem
stwierdził, że jednak nie, a potem znowu, że tak. Walkę Orła z telefonem
obserwowała jakaś parka z dzieckiem, która wprost usiadła z zainteresowania, 50
metrów naprzeciwko siatkarzy, na ławce.
Do żony jakoś nie chciał dzwonić. Może dlatego, że
poprosiłaby go, żeby znowu wytłumaczył się dzieciom. Jak jednak cokolwiek mógł tłumaczyć
dzieciom, skoro sam tej sprawy nie akceptował i nie rozumiał?
Siedzieli całą czwórką
nad łbem Borysa. Dzieci przytulały się do jego grzbietu i głaskały po pysku.
Grad pytań spadł na jego(Michała) głowę. Dlaczego? Może dlatego, że Borys był
przede wszystkim jego psem. I on miał im przekazać najgorszą wiadomość. Oczy
żony mówiły „Powiedz im, ale łagodnie. Okłam ich, żeby nie cierpieli. Obiecaj
coś, cokolwiek. Ale mi nie każ tego robić”. Oczy jej się szkliły, wiedział, że
powinien zrobić to, co dla nich najlepsze.
- Jutro mamusia
zawiezie Borysa do lecznicy – powiedział ku zdumieniu zarówno swojemu i żony.
Dzieci oniemiały. Rafałek mocniej uścisnął psa, zupełnie już wtulając twarz w
jasną sierść czworonożnego przyjaciela rodziny.
- A kiedy wróci?-
dzieci wpatrywały się w niego z otwartymi ustami, oczekując jakiejś
satysfakcjonującej odpowiedzi. Na przykład ‘w środę’ albo ‘jeszcze we wtorek’
- Niedługo – bał się,
że głos mu zadrży. Nie zadrżał – Trzeba go dobrze wyleczyć, żeby mógł się dalej
bawić. Na ten czas, kiedy nie będzie Borysa, możemy przygarnąć innego pieska.
- Innego pieska? Nie –
inicjatywę przejął Rafałek. Michał nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że ten
mały chłopiec zna powagę sytuacji i wie, że Borys zwyczajnie do ich domu nie
wróci. Że jutro wyjdzie z tego domu ostatni raz.
- To tylko na czas,
kiedy Borysa nie będzie
- Tak nie można, tato.
Borys jest jeden nasz – zgadzał się z nim w duchu, naprawdę. Żaden pies nie
mógł im zastąpić tego pokornego, chorego kundla. Tym bardziej jemu- Michałowi.
Nawet się nie zorientował gdzie, jak i kiedy był w połowie
drugiego KurczakBurgera, a tym bardziej zdziwił go fakt, że wszyscy pozostali-
to znaczy Kosa i Jarski- zadowolili się zwykłymi sałatkami, chociaż dobrze
wnioskował, że również nie pierwszymi.
- Kuba, zamów mi... – zawahał się – Kawę. Dobrą jakąś.
Czarną.
- Nóżek Bozia nie dała?- oburzył się Kuba, zajęty do tej
pory sałatką
- Trzeba zadzwonić gdzie są. Miło by było w końcu być na
miejscu.
- Kierowca jest udany, nie powiem.
- Cały wyjazd udany. Może pojechali bez nas. Miało być parę
minut, mija godzina.
- Sałatka z kurczakiem, też wybrałeś – prychnął nagle ktoś
zza pleców Kosy. Bartek. Chyba jeszcze nigdy nie ucieszyli się tak na jego
widok. On chyba też był zachwycony tym spotkaniem, bo natychmiast przycupnął na
brzegu krzesełka Grześka.
- Co tam?- mruknął Kosa, zepchnięty na 1/3 krzesełka, które
przed chwilą było całe dla niego.
- Skąd na tym rynku tylu ludzi? Z 5 tysięcy autografów chyba
rozdałem. Kurwa, czaisz? Wszyscy mnie znają. Babka, nie babka. Menel, nie
menel. Ze sto na pewno rozdałem.
- Znając życie zaczepiły Cię może dwie osoby i to jeszcze w
Macu. Tu. Na miejscu.
- Żartujesz? RZUCALI SIĘ NA MNIE FALAMI. Jesteśmy w centrum
Polski, a ja się przez chwilę czułem jak nad morzem. I mewy latają. Fiu- jedna
w jedną stronę, fiu- druga w drugą!
- Bartek, to gołębie.
- Białe?! Z takimi czarnymi łebkami?!
- Może rybitwy – mruknął od niechcenia Kuba.
- O! Cokolwiek to jest! – wykrzyknął Kurek, skupiając na
sobie uwagę wszystkich zebranych na parterze lokalu
– Parawanik by się
przydał – zauważył Grzesiek, siedząc na stojąco.
- To się tak nie drzyj – westchnął Ruciak, na widok kilku
osób zmierzających w kierunku ich stolika. Zmasowany atak fanów, runda
pierwsza. Rozdali autografów każdy po 6, tylko Kuba 7, ale to dlatego, że
wybrał się do toalety.
- Witam. Nazywam się Michał Ruciak, czy dodzwoniłem się do
pani...
- Ma pan moje materiały do prezentacji? – krzyknęło blond
dzieciątko, którego głos od razu rozpoznał – Wydawało mi się, że zostawiłam je
na ławce, ale jak wróciłam to nie było ani pana, ani papierów. Jak to dobrze,
że pan dzwoni. Że pan je znalazł, zabrał. Mogłabym je jakoś odebrać?
- Proszę być pod Mc...
- Niech pan na mnie czeka – kiwnął głową i natychmiast się rozłączył. Usprawiedliwił się w duchu przed wszystkimi świętościami jakie znał, że chciał tylko spełnić dobry uczynek. Odpłacić się dobrym za dobre, którego doświadczył za przyczyną blondyneczki.
- Niech pan na mnie czeka – kiwnął głową i natychmiast się rozłączył. Usprawiedliwił się w duchu przed wszystkimi świętościami jakie znał, że chciał tylko spełnić dobry uczynek. Odpłacić się dobrym za dobre, którego doświadczył za przyczyną blondyneczki.
***
Tak oto jest rozdział. Jeszcze trochę a zapomnę, że w ogóle 'publikuję' jakieś opowiadanie. Już teraz średnio pamiętam adres. Nie idzie mi to opowiadanie, a jak na złość chce mi się pisać opowiadanie skoczne, więc piszę bez wytchnienia. Muszę podkreślić, że osobiście wyczuwam tu złośliwość rzeczy martwych i galimatias w listopadzie, ale wszystko jeszcze może się zmienić :)
blond piękność ma więcej szczęścia w 2 minutach swojego życia niż ja przez 18 lat xD
OdpowiedzUsuńDzik pozdrawia ♥
oh ok, jak można pomylić gołębie z mewami? <33
OdpowiedzUsuńOni są tacy kochani i zabawni i tacy naturalni. I jak sobie czytam rozdział to dokładnie wszytko widzę w główce (może tylko moi siatkarze nie mają twarzy, ale ja ciągle niedoszkolona w tej kwestii, fe Kam-ignorantka :c) i to jest cudowne <3
Podoba mi się to opowiadanie tak straaaasznie :)
xoxo
Trochę mi go nawet żal, bo Gabriela wciągu tych kilku minut ich znajomości zdominowała go chyba zupełnie. Przypuszczam wręcz, że zdominowała go do tego stopnia, iż on wciąż nie wie, że zdominowany został.
OdpowiedzUsuńI może niech lepiej pozostanie sobie w tej błogiej nieświadomości, bo po co ma cierpieć ruciakowa duma i honor?
Pozdrawiam.
[kignaczak]